czwartek, 11 kwietnia 2013

"Padre strzelba, różaniec i koń" Jerzy Pecold

Ameryka Południowa to moje podróżnicze marzenie, a książki pod patronatem Poznaj Świat są dla mnie gwarancją dobrze spędzonego czasu, więc gdy na bibliotecznej półce zobaczyłam książkę "Padre, strzelba, różaniec i koń" nie mogłam wyjść bez niej.

Spodziewałam się czegoś innego, czegoś w rodzaju dziennika podróży, opisu ciekawych turystycznie miejsc, ogólnie książki podróżniczej, w stylu: wyjechałem, widziałem, poznałem, wróciłem, koniec przygody. A tymczasem niespodzianka i to nawet miła...

Ksiądz Jerzy nie jest podróżnikiem, od ponad 25 lat jest misjonarzem w Ameryce Południowej. Swoją misyjną posługę zaczął w Ekwadorze, a później przeniósł się do Wenezueli. Mieszkał (i jak się domyślam, nadal mieszka) w indiańskich wioskach, gdzie życie rządzi się swoimi prawami. Tak na marginesie, szkoda, że tzw. cywilizowany świat się o te wioski i o ich mieszkańców upomina.
Ale miało być o książce... a książka jest jak opowieść przy ognisku albo jak rozmowa nad albumem pełnym zdjęć, ni stąd ni zowąd pojawia się wspomnienie przygody, którą trzeba opowiedzieć i nie jest ważne czy to się zdarzyło wczoraj czy 5 lat temu, liczy się ta konkretna chwila i emocje, które jej towarzyszyły. Padre opowiada nam o swoich doświadczeniach i o ludziach z którymi żyje, a przy tym snuje rozważania o życiu w ogólności, zręcznie unikając patosu i zadęcia, dzięki czemu książkę czyta się naprawdę dobrze i ciężko się od niej oderwać. A piękne zdjęcia autorstwa Wojciecha Cejrowskiego, dopełniają całości.

Myślę, że tej książki nie da się streścić ani opowiedzieć, trzeba ją po prostu przeczytać.