sobota, 29 grudnia 2012

"Cukiernia pod Amorem. Cieślakowie" Małgorzata Gutowska-Adamczyk

Rozczarowana pierwszą częścią "Cukierni pod Amorem" Małgorzaty Gutowskiej - Adamczyk, długo zastanawiałam się czy sięgnąć po drugi tom leżący na mojej półce, czy oddać książkę nieprzeczytaną do biblioteki. W końcu zdecydowałam, że przynajmniej zacznę, a jak mnie nie wciągnie to dam sobie spokój bez wyrzutów sumienia. I mnie wciągnęła :) Czytałam nie mogąc się oderwać. Nie potrafię wyjaśnić dlaczego pierwszy tom mnie znudził, a drugi pochłonął. Czy to kwestia nastawienia przed czytaniem, czy sama treść drugiego tomu była po prostu ciekawsza. Nie wiem, ale bardzo się cieszę, że nie odpuściłam lektury. 

Z okładki:
W drugim tomie bestsellerowej sagi Cukiernia Pod Amorem autorka przedstawia dalsze losy rodu Zajezierskich. Wraz z jedną z bohaterek wyrusza za ocean, znakomicie odmalowując życie polskich emigrantów na przełomie XIX i XX wieku. Na scenę wkracza również barwna rodzina Cieślaków. Poznamy półświatek złodziejaszków z warszawskiego Powiśla, a także artystyczne środowisko przedwojennych teatrów i kabaretów.

I tym razem nie zabraknie pięknych, zdecydowanych kobiet, przełomowych wydarzeń z dziejów Polski i świata oraz ekscytujących historii miłosnych.


W drugiej części sagi urzekła mnie przede wszystkim historia córki Kingi Toroszyn - Grażyny. Gina już od najmłodszych lat była przebojowa, chodziła własnymi ścieżkami, miała swoje marzenia i upór tak potrzebny, by wbrew wszystkiemu i wszystkim marzenia zrealizować. Z biegiem lat stała się sławną aktorką Giną Weylen, kobietą wyzwoloną, niezależną. Pokuszę się o stwierdzenie, że wyprzedziła swoją epokę, przetarła szlak ku nowoczesności, złamała konwenanse, poszła własną drogą i osiągnęła wszystko, co sobie zamierzyła. Czytając, chciałam być taka jak ona, naprawdę. Szalenie interesujący życiorys i niesamowicie wciągająca historia.

Małgorzata Gutowska - Adamczyk w cudowny sposób przedstawiła realia dwudziestolecia międzywojennego, obawy, oczekiwania i nadzieje Polaków, zmiany jakie zachodziły w społeczeństwie. Myślę również, że znakomicie oddała klimat przedwojennych kabaretów, teatrów i ogólnie pojętego artystycznego życia. To musiało tak wyglądać, jestem o tym przekonana.

A sprawa pierścienia nadal pozostaje nierozwiązana. W tej części autorka naprawdę niewiele uwagi poświęca współczesnemu wątkowi, ale o dziwo, tym razem nic a nic mi to nie przeszkadzało. Pełna zapału do rozwiązania tajemnicy Iga, ma inne zmartwienie... zakochanego ojca i właśnie to zaprząta jej głowę. Ależ jestem ciekawa co z tego wszystkiego wyniknie.

czwartek, 27 grudnia 2012

Święta święta i po... (pierwszy raz osobiście)

Sporo czasu minęło od mojego ostatniego wpisu, a to uświadamia mi jakie były te ostatnie miesiące mojego życia. Z A K R Ę C O N E. Chcę za dużo i chcę za bardzo. Czas nie jest z gumy, jest bezwzględny, bezkompromisowy i z nim nigdy nie wygram. Dlaczego nie potrafię się z tym pogodzić i zacząć współpracować z zegarkiem?! Zapętliłam się w mojej codzienności, zbyt wiele chcąc na raz, robiłam jedno, myśląc, o tym, że może powinnam robić to drugie, a najlepiej to trzecie czy czwarte. A efekt tego taki, że nic nie sprawiało mi przyjemności i nie dawało satysfakcji. Sama na sobie wywierałam straszną presję, ale na szczęście miarka się przebrała, rzuciłam wszystko z książkami włącznie, i odpuściłam, w czym bardzo pomogły mi Święta. Powoli wracam do normalności, obmyślam noworoczne postanowienia, które pozwolą mi jakoś ustabilizować moje zakręcone życie.

 Znowu czytam. Czytam powoli, zdanie po zdaniu, kartka po kartce, bez pośpiechu i bez nerwowego patrzenia na ten deprymujący stos nieprzeczytanych książek, które przecież za chwilę muszę oddać przyjaciółce, ciotce czy bibliotece. Koniec ze stosami. To moje książkowe noworoczne postanowienie. Powoli likwiduję ten aktualny, kolejnych nie będzie, maksymalnie jedna książka w zapasie. Ż A D N Y C H   S T O S Ó W.  Mój Luby w to nie wierzy, ale obiecał, że będzie strażnikiem mojego postanowienia, więc jest szansa, że pod jego czujnym, cholernie spostrzegawczym okiem dam radę :)
Bardzo chcę żeby czytanie znowu stało się przyjemnością, a nie wyścigiem z czasem i walką ze stosami.

Czasem naprawdę warto rzucić wszystko i zwyczajnie poleniuchować, nigdzie i z niczym się nie spieszyć. Przecież tak też można, świat się zaraz nie zawali, a jest szansa, że perspektywa się zmieni i człowiek zacznie logicznie myśleć ;)

Mam nadzieję, ze niedługo pojawię się tutaj książkowo.

To pisałam ja, Titolina, pozdrawiam poświątecznie.

niedziela, 28 października 2012

"Trzeci klucz" Jo Nesbø

Nie ma to jak wciągający kryminał w długie jesienne wieczory. Kocyk, herbatka i nic tylko czytać, to co dobre ;).
"Trzeci klucz" to drugi tom trylogii z Oslo i jednocześnie druga książka Jo Nesbo, którą przeczytałam. Bohater ten sam - komisarz Harry Hole, typ oryginalny. Niezbyt ładny, niezbyt miły, czasem niezbyt rozsądny, z mocno alkoholową przeszłością. Ale w pracy jest piekielnie skuteczny, bezkompromisowy, zawzięty i uparty, nie odpuści żadnej szumowinie. 

Tym razem nasz niepokorny bohater prowadzi śledztwo w sprawie napadu na bank, w którym zginęła jedna z pracownic. Wsparciem dla Harrego jest polcjantka Bete Lonn obdarzona niezwykłym talentem zapamiętywania wszystkich twarzy jakie widziała w życiu. Coś czuję, że to w swoim czasie, w kolejnych książkach, pomoże Harremu dopaść zabójcę Elen, zawodowej partnerki komisarza, która została zamordowana w poprzednim tomie, ale nie o tym miało być...

Nie trzeba długo czekać na kolejne napady, ujęcie sprawcy staje się priorytetem, presja społeczeństwa rośnie, a zgromadzone ślady i nagrania z kamer niczego nie wnoszą. Sprawa wygląda naprawdę beznadziejnie. Ale to nie jest jedyny problem Harrego. Podczas, gdy jego obecna partnerka walczy w Moskwie o zachowanie prawa do opieki nad synem, Harry spotyka się z dawną "znajomą", z którą przeżył krótki, acz burzliwy romans. Umawia się z nią na kolację w jej mieszkaniu. Rano budzi się na totalnym kacu i zupełnie nie pamięta, co się wydarzyło w nocy. A wydarzyło się wiele. Anna nie żyje, policja uznaje, że popełniła samobójstwo, ale Harry jest przekonany, że dawna kochanka nie odebrała sobie życia, ktoś jej w tym pomógł, brakuje jednego klucza od jej mieszkania. Tego trzeciego. Kto ma trzeci klucz jest zabójcą. Chyba nie muszę wspominać, że Harry nie przyznaje się do znajomości z ofiarą i do tego, że był u niej ubiegłej nocy. Ale czy coś takiego da się ukryć? Wiele ryzykuje prowadząc nieoficjalne śledztwo. Wkrótce zaczyna otrzymywać tajemnicze maile, z myśliwego staje się zwierzyną, co niektórym współpracownikom jest bardzo na rękę.

 Harry przez swoje nierozsądne zachowanie wpakował się w niezłe bagno. Mógł stracić wszystko, wspaniałą kobietę, przybranego syna, pracę i wolność. Widocznie ten typ tak ma, nie dla niego spokojne życie, może boi się stabilizacji i podświadomie wszystko niszczy. Przynajmniej nie jest nudno, nigdy nie wiadomo, co mu znowu strzeli do głowy. Na brak emocji nie można narzekać.

W "Trzecim kluczu" nic nie jest oczywiste, Nesbo wodzi czytelnika za nos, podsuwa logiczne tropy, by kilka stron dalej wywrócić wszystko do góry nogami i zabawa zaczyna się od nowa. Zakończenie naprawdę zaskakujące, nadziwić się nie mogę, jak Harry na to wszystko wpadł. Ciekawe czy jakiemuś czytelnikowi "Trzeciego klucza" udało się rozwiązać te dwie zagadki przed komisarzem, ja jestem słaba w te klocki ;). 

Oj, warto było przeczytać tę książkę!



czwartek, 4 października 2012

Dalsze losy Ani Shirley

Jedni ją kochają, inni nienawidzą, ale czy znajdzie się ktoś, kto nie słyszał o Ani Shirley? "Anię z Zielonego Wzgórza" czytałam nie raz i nie dwa będąc małą dziewczynką i to bynajmniej nie tylko dlatego, że była to szkolna lektura. Po prostu pokochałam Anię i Avonlea z wszystkimi pięknymi zakątkami.

Rodzice Ani zmarli, gdy ta była jeszcze niemowlęciem. Przez pierwsze kilkanaście lat swojego życia tułała się po sierocińcach i rodzinach zastępczych nie zaznając miłości i szczęścia.Trudne doświadczenia nie zabiły jednak w bohaterce radości życia, bo w końcu od czego ma się wyobraźnię? Szczęśliwym zrządzeniem losu Ania trafia do rodzeństwa Cuthbertów. Mateusz i Maryla postanowili adoptować chłopca do pomocy w gospodarstwie. W wyniku pomyłki, na dworcu oczekuje na Mateusza nie chłopiec, a rudowłosa dziewczynka. Początkowo Cuthbertowie są zdecydowani oddać Anię, jednak ta szybko podbija ich serca i staje się oczkiem w głowie nowych opiekunów, dając im wiele radości. W pierwszym tomie przeżywamy z Anią cudowne dzieciństwo, zawieramy nowe przyjaźnie i bierzemy udział w wiele zabawnych perypetiach.

Sama nie mogę się nadziwić dlaczego dopiero teraz, po kilkunastu latach, postanowiłam przeczytać kolejne tomy o losach Ani. Ale jak to mówią, lepiej późno niż później.

W drugim tomie Ania obejmuje posadę nauczycielki w szkole w Avonlea. Nie jest to dla niej łatwe doświadczenie, bo przecież sama niedawno siedziała w szkolnej ławce. Jednak nietrudno się domyślić, że dość szybko naszej bohaterce udaje się podbić serca uczniów. Urozmaiceniem życia na Zielonym Wzgórzu jest niewątpliwie pojawienie się sześcioletnich bliźniąt Toli i Tadzia - dzieci zmarłej krewnej Maryli. Szczególnie dużo radości daje im niepokorny Tadzio, który ma bardzo ciekawe spojrzenie na świat i musi wiedzieć wszystko, a przy tym jest prowodyrem wielu zabawnych historii.
W tej części Ania wiedzie spokojne, szczęśliwe życie, spędza czas ze starymi przyjaciółmi i poznaje nowych, odgrywając niemałe znaczenie w ich życiu. Zaręczyny najdroższej przyjaciółki Ani - Diany Barry, uświadamiają bohaterce, że wielkimi krokami zarówno ona jak i Diana zmierzają ku dorosłości i nadszedł czas na zmiany. Ania za namową najbliższych postanawia razem z przyjacielem Gilbertem rozpocząć studia na uniwersytecie.

 W trzeciej części Ania podejmuje studia na uniwersytecie w Redmondzie. Ciężko jej rozstać się z ukochanym Zielonym Wzgórzem i najbliższymi, ale Ania wie, że nadszedł czas na rozpoczęcie nowego etapu życia. Nasza bohaterka doskonale sobie radzi w nowym środowisku, z wielką łatwością zdobywa nowych przyjaciół i prowadzi wesołe studenckie życie, a przy tym jest jedną z najlepszych studentek. Przełomowym momentem dla Ani jest poznanie Roberta Gardnera, który zdaje się być wymarzonym księciem z bajki...




Nie mogę napisać, że jestem do Ani podobna, różni nas naprawdę wiele, Ania to niepoprawna  romantyczka, kochająca poezję i ckliwe romanse. Ja jestem daleka od tego, nie marzę o księciu z bajki, nie wymyślam poetyckich nazw dla każdego mijanego drzewa, nawet nie próbuję pisać powieści, a mimo to pokochałam Anię taką jaka jest, podbiła moje serce, tak jak pobiła serca wielu mieszkańców Avonlea. Zawsze jest sobą, niezależnie od tego co mówią i myślą o niej inni. Doskonale zdaje sobie sprawę, że nie jest idealna, potrafi śmiać się z samej siebie, a to jest cecha na wagę złota. Poza tym jest szczera i tą szczerością zaskarbia sobie sympatię ludzi. Myślę, że mimo różnicy charakterów byłybyśmy dla siebie bratnimi duszami. Właśnie o tym marzyłam, gdy jako 9-latka czytałam "Anię z Zielonego Wzgórza".

Cudownie było znowu spotkać się z Anią, poznać jej dalsze losy, przenieść się do tak nam odległej epoki, gdzie czas płynął zupełnie inaczej. Tego mi było trzeba, cudownej ucieczki od pracy, od jesieni, od trudnych wyborów. Tak bardzo się cieszę, że przede mną jeszcze pozostałe tomy o losach Ani, są dla mnie jak obietnica lepszych czasów, jak bezpieczna przystań, w której będę mogła skryć się przed silnymi falami codzienności.

Polecam każdemu, niezależnie od wieku.
 


niedziela, 23 września 2012

"Cukiernia pod Amorem. Zajezierscy" Małgorzata Gutowska - Adamczyk

O tej trzytomowej sadze było głośno już jakiś czas temu, a że ja mam opóźniony zapłon to dopiero teraz zaczynam moją przygodę z "Cukiernią pod Amorem", czego pewnie niektórzy mi zazdroszczą ;)

Na wstępie muszę napisać, że uwielbiam książki o rodzinnych zawiłościach, tajemnicach, legendach przekazywanych z pokolenia na pokolenie. Nie trzeba mnie dwa razy zachęcać do przeczytania książek w klimacie dzisiaj przeze mnie opisywanej, więc, gdy tylko udało mi się "upolować" w bibliotece pierwszą część trylogii, ochoczo wzięłam się za czytanie.

Po zapoznaniu się z opisem z okładki pomyślałam: to jest to! A potem... ale zacznę od początku.

Na rynku w niewielkiej mieścinie Gutowo, trwają prace archeologiczne podczas których natrafiono na zwłoki kobiety ze starym pierścieniem na palcu. Okazuje się, że pierścień to zaginiona w czasie wojny rodzinna pamiątka należąca do właścicieli cukierni pod Amorem. Nieoczekiwane znalezisko rozbudza wyobraźnię Igi Hryć, która postanawia odkryć tajemnicę z nim związaną.

Muszę otwarcie przyznać, że trochę się zawiodłam na tej książce. Nie mogę napisać, że mi się nie podobała, bo się podobała, ale nie aż tak, jak się tego spodziewałam. Jest dla mnie za bardzo chaotyczna, teraźniejszość miesza się z przeszłością, czytając skakałam z wątku do wątku, z wieku do wieku i chwilami traciłam orientację gdzie teraz jestem. Okazało się, że archeologiczne odkrycie jest tylko pretekstem do snucia długich wywodów o rodzie Zajezierskich i życiu w XIX-wiecznych dworkach. W kwestii rozwiązania zagadki nie dzieję się wiele, żeby nie powiedzieć, że nic. Iga ani o krok nie zbliżyła się do poznania rodzinnej tajemnicy, a nie ukrywam, że ten właśnie motyw przekonał mnie ostatecznie do przeczytania pierwszego tomu "Cukierni...".

 Dodatkowo, związek między przeszłością a teraźniejszością jest dla mnie dość mglisty, niby w trakcie czytania coś zaczęło się klarować, ale nieustannie zadaję sobie pytanie czy naprawdę tak szczegółowo muszę znać historię kilku polskich rodów, żeby móc się dowiedzieć o co chodzi z tajemniczym pierścieniem. A zakończenie? Myślałam, że ktoś wyrwał ostatnie strony z mojego egzemplarza. Takie to było zakończenie.

Oczywiście zdaję sobie sprawę, że to jest pierwszy tom trylogii i jeszcze wiele stron przede mną, liczę, że  może po przeczytaniu całości, moje wątpliwości znikną i będę się tylko zachwycać, ale póki co jest jak jest.

Ta historia niewątpliwie ma duży potencjał, mam nadzieję, że w kolejnych tomach Pani Gutowska - Adamczyk go wykorzystała. Przekonam się w najbliższym czasie, druga część już czeka na półce. I oby była lepsza!

niedziela, 9 września 2012

"Przesunąć horyzont" czyli jak Martyna Wojciechowska zdobyła Górę Gór

Sprawa wygląda mniej więcej tak... jakaś "pani z telewizji" wymyśliła sobie, że wejdzie na najwyższą górę świata i to zrobiła. (I pewnie jej jeszcze za to zapłacili!!! - powiedzą złośliwi). Teoretycznie na tym by można skończyć, ale się nie da, bo w książce nie tyle chodzi o cel, co o drogę do niego. 

Martyna Wojciechowska to znana wszystkim podróżniczka, dziennikarka, prezenterka telewizyjna, pasjonatka motoryzacji... długo by jeszcze wymieniać, jednym słowem kobieta wszechstronna.
Dla mnie to przede wszystkim kobieta z pasją, z głową pełną marzeń, dla której nie ma rzeczy niemożliwych. Nie brakuje jej odwagi, uporu, determinacji i przede wszystkim wiary w realizację marzeń. Za to ją szczerze podziwiam i bardzo jej kibicuję. Z sympatii do autorki i miłości do gór, z wielkim entuzjazmem sięgnęłam po książkę "Przesunąć horyzont". 

Jak  już wcześniej wspomniałam, jest to opowieść przede wszystkim o drodze do celu, którym była najwyższa góra świata - Mount Everest. Nie myślałam, że będzie to tak osobista książka. Zawsze uważałam, że Martyna Wojciechowska to kobieta nie do zdarcia, silna, która nie wie co to strach, nie wątpi we własne siły. A jednak... jak każdy ma chwile załamania i zwątpienia z tym, że ostatecznie bierze się w garść, podnosi głowę, idzie dalej i nie wstydzi przyznać się do słabości,  a to już nie każdy potrafi.

Z książki dowiadujemy się, jak z praktycznego punktu widzenia wygląda organizacja wyprawy i ile to kosztuje (oj niemało), ale to nie jest najważniejsze, bo z tym ostatecznie można sobie poradzić, najtrudniejsze jest przygotowanie fizyczne i mentalne. Trzeba podkreślić, że Martyna nie miała wspinaczkowego doświadczenia, a lekarze po ciężkim wypadku, w którym doznała poważnych obrażeń, nakazali jej radykalną zmianę trybu życia. W czasie rehabilitacji postanowiła, że zdobędzie najwyższy szczyt świata i pracowała jeszcze intensywniej. Zdobycie Mount Everestu nie jest prostą sprawą, na szlaku zginął niejeden doświadczony himalaista. Trzeba przyznać, że to dość ryzykowne marzenie. Tym bardziej podziwiam Martynę Wojciechowską, że udało się jej to marzenie zrealizować. Z wypiekami na twarzy czytałam relację z wyprawy i opisy obozowego życia, zwracając szczególną uwagę na przemyślenia autorki i jej emocje. Raz euforia, innym razem totalne zwątpienie. Zazdroszczę Martynie nie tylko wejścia na szczyt, ale też tego, że tak wiele dowiedziała się o sobie. Myślę, że jest doskonałym przykładem potwierdzającym trafność powiedzenia, że tyle o sobie wiemy, ile nas sprawdzono. Z pewnością wiele się o sobie dowiedziała.

 Cała ta wyprawa jest niezaprzeczalnym dowodem na to, że siła człowieka tkwi w głowie, nie w mięśniach.  Problem w tym, że czasem (często?!) niełatwo ją znaleźć, chowa się gdzieś między słowami "to niemożliwe", "nie dam rady", "nic z tego nie będzie", "nierealne marzenie". Ale gdy się tą siłę wygrzebie z ukrycia to nic nas nie może powstrzymać. Po przeczytaniu "Przesunąć horyzont" szczerze w to wierzę!

 Dodatkowym atutem książki są zdjęcia, które naprawdę robią wrażenie i rozbudzają wyobraźnię... więc tak wygląda zdobywanie Everestu... wow!

Dla wielu ludzi Martyna Wojciechowska jest tylko panią z telewizji, która jeździ po świecie i dostaje za to grubą kasę. Tym ludziom polecam przeczytać książkę "Przesunąć horyzont", może zweryfikują swoje poglądy.

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Bernhard Schlink, "Lektor"


Dawno temu, na jednym z wieczorków filmowych u przyjaciółki oglądałam film "Lektor". Wcześniej o nim nie słyszałam, nie zapoznałam się z opisem, więc był dla mnie wielką niewiadomą. Muszę przyznać, że wywarł na mnie ogromne wrażenie, a nawet mną wstrząsnął. Wiedząc, że film powstał na podstawie książki pod tym samym tytułem, obiecałam sobie, że kiedyś ją przeczytam. I stało się to całkiem niedawno. Mimo znajomości biegu wydarzeń i wiedzy, jak to wszystko się skończy, podczas lektury towarzyszył mi dreszczyk emocji, a nawet lekki niepokój.  Bo "Lektor" to nie jest zwyczajna książka.

 Michael opowiada nam historię swojego życia. Życia naznaczonego piętnem Hanny. Hanna to postać nieprzenikniona, tak jak bohater, nie wiemy o niej wiele. Poznajemy ją jako 37-letnią kobietę, która wikła się w romans z 15-letnim chłopcem - naszym narratorem. Dziwny to związek. Zadaję sobie pytanie czy relacje bohaterów w ogóle można nazwać związkiem? Czy można w tym przypadku mówić o miłości? Michael jest zafascynowany kochanką, zatracił się w niej bez reszty. A ona? No cóż, bezwzględnie wykorzystuje słabość chłopca, bawi się nim, by w końcu zniszczyć mu życie, ale z drugiej strony jest do niego przywiązana, na swój sposób troszczy się o niego i może naprawdę jej na tym dzieciaku zależy. W końcu miłość niejedno ma oblicze. Najłatwiej byłoby stwierdzić, że bohaterów łączy tylko namiętność, fizyczność, potrzeba zaspokojenia intymnych pragnień. Tak to wygląda na pierwszy rzut oka, ale na świecie niewiele jest rzeczy oczywistych. To jest, a nawet musi być coś więcej. Najlepiej oddaje to rytuał czytania książek. Michael staje się lektorem, a Hanna zafascynowaną słuchaczką. Każde spotkanie kończy się czytaniem, które jest w pewnym sensie dopełnieniem  miłosnego aktu, jego zwieńczeniem.

Pewnego dnia bez słowa wyjaśnienia, bez pożegnania Hanna zniknęła. Zrozpaczony Michael nie wiedział gdzie jest i co się z nią dzieje. Po  wielu latach spotyka ją na sali sądowej. Jako student prawa, jest obserwatorem procesu w sprawie zbrodni wojennych. Jedną z oskarżonych jest Hanna. W czasie wojny była strażniczką w obozie koncentracyjnym, dopuściła by setki kobiet spłonęły żywcem w pożarze kościoła. Skrywa też pewną tajemnicę, którą pod koniec procesu Michael odkryje.

Trudno odnaleźć motywy postępowania Hanny, przez większą część książki, tak jak Michael, zachodziłam w głowę, co Hanna naprawdę czuje i do czego dąży, co chce osiągnąć swym zachowaniem i dlaczego jest taka jaka jest. Czy odkryta przez Michaela tajemnica Hanny naprawdę jest kluczem do rozwiązania zagadki? Nie wiem, naprawdę nie wiem.
Chciałabym poznać przeszłość Hanny, wiedzieć gdzie się wychowała, jakie miała dzieciństwo, może wtedy bym zrozumiała jej postępowanie. A tak, naprawdę ciężko ją usprawiedliwić, bo jej wstyd nie jest dla mnie żadnym usprawiedliwieniem, nie w obliczu takich zbrodni.

To niesamowite, że tak cienka książka niesie całe pokłady treści, emocji, porusza tyle aspektów życia, dotyka tylu problemów. Myślałam, że czytanie pójdzie mi szybko i sprawnie i się pomyliłam. Historia wywoływała we mnie takie emocje, że czasem wręcz omijałam książkę szerokim łukiem.  Przed wzięciem jej do ręki zastanawiałam się czy na pewno jestem w nastroju by czytać. Ale NAPRAWDĘ  warto, bo to jest kawał dobrej literatury.
 

wtorek, 7 sierpnia 2012

Camilla Läckberg "Ofiara losu"


Mówią i piszą, że to Larsson w spódnicy, a ja się zastanawiam czy to nie jest dla Camilli Läckberg krzywdzące. Jeszcze nie przeczytałam całej trylogii Millenium, mam za sobą tylko pierwszą część, ale po tych kilkuset stronach i czterech książkach sagi kryminalnej Läckberg, dostrzegam sporo różnic w stylu, w sposobie prowadzenia narracji, budowania napięcia i elementu zaskoczenia w finale. Jeśli ktoś nieznający jeszcze kryminałów Läckberg sięgnie po nie zachęcony porównaniem do Larssona to myślę, że się zawiedzie. Ja bym się zawiodła. I w takim sensie skojarzenia z Larssonem i Millenium są dla Läckberg krzywdzące. Na szczęście mnie do kryminalnej sagi zachęciła przyjaciółka słowami: fajne, wciągające książki na miłe wieczory. To wystarczyło. Postanowiłam czytać po kolei i postanowienia się trzymam. "Ofiara losu" to czwarta książka serii.

Z okładki:  Policja w Tanumshede bada wypadek samochodowy. To, co wygląda na tragiczne zdarzenie bez śladów niecnych intencji, okazuje się czymś całkowicie innym. Kiedy dochodzi do kolejnego, równie tajemniczego zdarzenia, pojawia się hipoteza - a jeśli ofiary obu wypadków zamordowano? Policja w Tanumshede ma pełne ręce roboty, tym bardziej, że w mieście kręcony jest telewizyjny reality show. Obecność kamer podsyca konflikt między „gwiazdami” i miejscową społecznością. Czy zabójca kryje się w małej grupie głodnych mediów ludzi współpracujących z programem? Patrik Hedström ma problem z tą sprawą. Jednocześnie zajęty jest przygotowaniami do zbliżającego się ślubu z Ericą. Czas i wysiłek poświęcony na planowanie tego wydarzenia przeradza się we frustrację i stres. Napięcie jest tym większe, że u Patrika i Eriki mieszka jej siostra Anna z dziećmi. Niełatwo jest poradzić sobie z drobnymi kompromisami codziennego życia
i ściganiem zabójcy, co widać szczególnie wyraźnie, kiedy Erica zaczyna podejrzewać, że Anna interesuje się całkowicie nieoczekiwanie jedną z osób z kręgu jej przyjaciół...

 Zaczynając czwartą książkę Läckberg czułam się jakbym odwiedzała starych znajomych i dobrze znane mi miejsca. Muszę jednak przyznać, że "Ofiara losu" nie wciągnęła mnie tak jak poprzednie części, czegoś mi brakowało. Sprawa, którą Patrik zajął się wraz z kolegami z komisariatu nie wzbudziła we mnie większego zainteresowania, nie potrafiłam wczuć się w śledztwo i w pełni na nim skupić. Dodatkowo bohaterowie reality show strasznie mnie irytowali. Sama idea programów tego typu mocno mnie zastanawia, nie oglądam takowych i czytać o nich też nie mam ochoty, stąd ten wątek średnio mi się podobał. Nie wiem również co myśleć o kwestiach społecznych poruszonych w "Ofierze losu". Wydaje mi się, że mieszanka homoseksualizmu, samookaleczania, żądzy pieniędzy i sławy oraz bezwzględności szeroko rozumianego świata mediów, to trochę za dużo jak na jedną książkę. Ale taka jest właśnie Camilla Läckberg - wielowątkowa. Czasem jest to jej wielką zaletą, innym razem wadą. Tutaj wielowątkowość częściej mi przeszkadzała, bo tematy tak poważne były omówione "po łebkach", poza tym troszkę obok głównego nurtu książki.

Podczas lektury zastanawiałam się, co się stało z Eriką? Od kiedy jest taka grzeczna? Erika, która bez wyrzutu pozwala Patrikowi pracować praktycznie na okrągło, podczas gdy na jej głowie zostaje organizacja wesela, to nie Erika. Erika robiłaby awantury, wściekała się, groziła odwołaniem ślubu. A tu niespodzianka, a tu sielanka... Oby w kolejnych częściach odzyskała swój "charakterek" i zapewniła trochę więcej wrażeń. A jak już jestem przy wrażeniach... miałam nadzieję, że pojawienie się nowej policjantki w Tanumshede wprowadzi trochę świeżości i zamiesza w relacjach między bohaterami. Zawiodłam się, bo nie do końca chodziło mi o to, co rzeczywiście się wydarzyło.

Bardziej od wątku kryminalnego i ślubnego, zainteresowały mnie wspomnienia Eriki o matce. Wszystko wskazuje na to, że w kolejnej części sagi, będziemy mieć szansę razem z bohaterką odkryć tajemnice tragicznie zmarłej Elsy Falk. Zapowiada się całkiem ciekawa historia...

"Ofiara losu" nie jest złą książką, ale jak dla mnie jest póki co najsłabszą autorstwa Läckberg. Wiadomo, każdemu pisarzowi może się zdarzyć słabsza pozycja, to normalne. A może to ja za bardzo się czepiam, nie wiem, niemniej jednak uważam, że "Ofiarę losu" warto przeczytać choćby po to, by być na bieżąco przy czytaniu kolejnych części sagi.



niedziela, 1 lipca 2012

"Prawie w domu" Pam Jenoff

Nie da się uciec przed przeszłością. Bohaterce książki "Prawie w domu" pozornie udawało się to przez 10 lat, ale przeszłość sama się upomniała i okazała się jeszcze bardziej bolesna niż początkowo się wydawało.
Jordan Weiss jest pracownikiem amerykańskiej dyplomacji, wykonuje niebezpieczne misje w różnych częściach świata przez co wiecznie żyje na walizkach. W związku z chorobą przyjaciółki prosi przełożonego o przeniesienie do Anglii. Z Anglią wiążą się wspomnienia najpiękniejszych, ale i najgorszych dni jej życia. Opuszczając ten kraj 10 lat wcześniej przysięgła sobie, że już nigdy nie wróci, ale teraz nie może zawieść umierającej Sary, do tej pory to ona była największym oparciem dla Jordie, zawsze była przy niej gdy tego potrzebowała, teraz czas na rewanż. Wyjazd oznacza konieczność rozdrapania jeszcze niezagojonych ran i zmierzenia się z demonami przeszłości.
J
ordan była studentką Cambridge, właśnie tam poznała Sarę i spotkała miłość swojego życia - Jareda. Ale Jared utonął, świat Jordan legł w gruzach, zrozpaczona wróciła do Ameryki.Teraz, po latach niespodziewanie, zaraz po jej przyjeździe do Londynu, odnajduje ją przyjaciel ze studiów Chris, który jest przekonany, że śmierć Jareda nie była wypadkiem, namawia Jordan, by pomogła mu rozwiązać tę tajemnicę i odkryć, co tak naprawdę wydarzyło się 10 lat temu w Cambridge. Początkowo Jordan ma ogromne wątpliwości, nie chce wracać do tej sprawy, zwłaszcza, że stoi przed trudnym zawodowym zadaniem odkrycia kto finansuje albańską mafię, a przełożeni wymagają od niej stuprocentowego zaangażowania, ale ostatecznie potrzeba odkrycia prawdy staje się silniejsza. Z rozwojem wydarzeń okazuje się, że śmierć Jareda i powadzone przez Jordan w ramach zawodowych obowiązków śledztwo coś łączy. No i robi się niebezpiecznie...
Przez pierwsze kilkanaście stron miałam spore wątpliwości czy to książka dla mnie, ciężko mi było wpaść w jej rytm, ale myślę, że to z powodu pierwszoosobowej narracji, do której musiałam się przyzwyczaić. Z każdym rozdziałem moje zainteresowanie rosło i co tu dużo pisać, ta historia naprawdę mnie wciągnęła. Oczywiście próbowałam odkryć kto stoi za śmiercią Jareda, ale sprawa wcale nie jest taka prosta, z każdą nową informacją gubiłam trop, aż w końcu przestałam ufać komukolwiek oprócz Jordan. A zakończenie, no cóż... ciekawe i zaskakujące.

wtorek, 19 czerwca 2012

"Czarny piątek"

Nazwisko Alex Kava dotychczas kojarzyłam tylko z księgarskich półek, nie wiedziałam ani kto to, ani o czym pisze.Teraz już wiem :) przeczytałam "Czarny piątek" bodajże 7 książkę serii, której bohaterką jest agentka FBI Maggie O'Dell. Nie miałam problemu w zorientowaniu się w fabule, ale myślę, że jednak lepiej by było, gdybym zaczęła od pierwszej książki autorki i ze względu na liczne odniesienia do wydarzeń z przeszłości, czytała po kolei.

Dzień po Święcie Dziękczynienia w największym centrum handlowym w Ameryce dochodzi do ataku terrorystycznego, w którym giną setki osób. Żadna organizacja nie przyznaje się do jego zorganizowania, a agentka FBI Maggie O'Dell staje przed trudnym zadaniem stworzenia profilu sprawcy i ustalenia kto stoi za tą wstrząsającą tragedią. Jedynymi dowodami mogącymi pomóc rozwiązać zagadkę są średniej jakości nagrania z monitoringu.
Patrząc obiektywnie, zadanie jest niewykonalne, o czym doskonale zdaje sobie sprawę nowy przełożony Maggie, ona jednak, jak przystało na profesjonalistkę, z wielkim zaangażowaniem przegląda nagrania i próbuje odnaleźć jakiekolwiek wskazówki. Sprawę dodatkowo komplikuje fakt, iż media stawiają jako podejrzanego przyrodniego brata agentki. Dzięki informacjom przekazanym przez tajemniczego mężczyznę, akcja nabiera tempa, Maggie odkrywa, że najgorsze dopiero ma nadejść, zostało niewiele czasu, by zapobiec kolejnej tragedii.

Muszę przyznać, że była to ciekawa i wciągająca lektura, ale mam nieodparte wrażenie, że "Czarny piątek" nie jest najlepszą książką Alex Kavy. No cóż, pozostaje mi tylko to sprawdzić :)

niedziela, 3 czerwca 2012

że niby w pościeli

Janusz Leon Wiśniewski. Jedni go kochają, inni nienawidzą. I nie mam pojęcia których jest więcej i gdzie ja w tym wszystkim jestem. Kiedyś zaczytywałam się w jego książkach, zachwycałam, wzruszałam i przeżywałam, a teraz? No cóż, teraz już nie jestem spragnioną miłości licealistką.

"Łóżko" to zbiór siedmiu opowiadań, opublikowanych już wcześniej (jakżeby inaczej) a to w gazecie, a to w jakiejś innej książce, więc niczego nowego nie można się spodziewać.
Niczego nowego nie radzę również oczekiwać od treści opowiadań. Pan Wiśniewski już na samym początku swojej twórczości obrał sobie tematy nieszczęśliwej miłości, zdrady, depresji, bólu, cierpienia, choroby, etc., trzyma się ich ślepo i uparcie. Schematy, schematy, schematy. Kobieta u Pana Wiśniewskiego jest młoda, piękna, ambitna i wykształcona. Zakochuje się w nieodpowiednim mężczyźnie, po to, by liżąc rany po nieudanym związku, poznać mężczyznę idealnego. To tak w dużym skrócie, po drodze jest jeszcze euforia, wyuzdany seks, plany na przyszłość, rozczarowanie, rozstanie, depresja.

Z okładki dowiedziałam się, że każdy odnajdzie w bohaterach cząstkę siebie. No cóż, jednak nie każdy. Nie rozumiem i chyba nigdy nie zrozumiem kobiet, które romansują z żonatymi mężczyznami i naiwnie wierzą, że taki układ ma przyszłość. Nigdy nie zaufałabym "na dzień dobry" mężczyźnie poznanemu na drugim końcu świata, nawet gdyby wydawał mi się chodzącym ideałem. Nie przyszłoby mi do głowy "pchać" w ramiona wyuzdanej przyjaciółce mojego narzeczonego. Nie, nie odnajduję w bohaterkach nawet odrobiny siebie.

Mówią, że siłą Janusza Wiśniewskiego jest jego wyjątkowe zrozumienie kobiet i umiejętność oddania ich emocji. Swego czasu też tak myślałam, ale z czasem to się zmieniło. Teraz irytuje mnie bijące z każdej zadrukowanej strony przekonanie autora, że wie o kobietach wszystko. Może i wie wszystko, ale nie o WSZYSTKICH. Bo czy wszystkie jesteśmy takie naiwne? Czy wszystkie tak ochoczo przyjmujemy ledwo poznanych mężczyzn do swojej pościeli? Czy wszystkie tak chętnie rozkładamy nogi przed żonatymi, dużo starszymi od siebie facetami? Uważam, że Wiśniewski pokazuje tylko jedną stronę medalu. No cóż, może miał do czynienia tylko z takimi kobietami, jakie czyni bohaterkami swych opowiadań.

Nie twierdzę, że tych opowiadań nie da się czytać. Wiśniewski potrafi zainteresować, często przykuwa uwagę ciekawym cytatem, wspaniale dobiera słowa, używa interesujących metafor, ale ja już jestem zmęczona schematami. Autor cały czas pisze tak samo, niczym nie zaskakuje.
 
Tak jak już wspominałam, naprawdę lubiłam twórczość Janusza Wiśniewskiego, czułam to, a po lekturze "Łóżka" jestem rozczarowana i znudzona. Nie pozostaje mi nic innego, jak znowu dać sobie spokój na jakiś czas z książkami autora i po cichu liczyć, że może kiedyś mnie zaskoczy.






sobota, 2 czerwca 2012

Będzie to blog przede wszystkim o książkach. Liczę na to, że pomoże mi opanować chaos myśli nieustannie nimi wywoływany. Poza tym... moje własne miejsce w wielkiej cyberprzestrzeni.