niedziela, 9 września 2012

"Przesunąć horyzont" czyli jak Martyna Wojciechowska zdobyła Górę Gór

Sprawa wygląda mniej więcej tak... jakaś "pani z telewizji" wymyśliła sobie, że wejdzie na najwyższą górę świata i to zrobiła. (I pewnie jej jeszcze za to zapłacili!!! - powiedzą złośliwi). Teoretycznie na tym by można skończyć, ale się nie da, bo w książce nie tyle chodzi o cel, co o drogę do niego. 

Martyna Wojciechowska to znana wszystkim podróżniczka, dziennikarka, prezenterka telewizyjna, pasjonatka motoryzacji... długo by jeszcze wymieniać, jednym słowem kobieta wszechstronna.
Dla mnie to przede wszystkim kobieta z pasją, z głową pełną marzeń, dla której nie ma rzeczy niemożliwych. Nie brakuje jej odwagi, uporu, determinacji i przede wszystkim wiary w realizację marzeń. Za to ją szczerze podziwiam i bardzo jej kibicuję. Z sympatii do autorki i miłości do gór, z wielkim entuzjazmem sięgnęłam po książkę "Przesunąć horyzont". 

Jak  już wcześniej wspomniałam, jest to opowieść przede wszystkim o drodze do celu, którym była najwyższa góra świata - Mount Everest. Nie myślałam, że będzie to tak osobista książka. Zawsze uważałam, że Martyna Wojciechowska to kobieta nie do zdarcia, silna, która nie wie co to strach, nie wątpi we własne siły. A jednak... jak każdy ma chwile załamania i zwątpienia z tym, że ostatecznie bierze się w garść, podnosi głowę, idzie dalej i nie wstydzi przyznać się do słabości,  a to już nie każdy potrafi.

Z książki dowiadujemy się, jak z praktycznego punktu widzenia wygląda organizacja wyprawy i ile to kosztuje (oj niemało), ale to nie jest najważniejsze, bo z tym ostatecznie można sobie poradzić, najtrudniejsze jest przygotowanie fizyczne i mentalne. Trzeba podkreślić, że Martyna nie miała wspinaczkowego doświadczenia, a lekarze po ciężkim wypadku, w którym doznała poważnych obrażeń, nakazali jej radykalną zmianę trybu życia. W czasie rehabilitacji postanowiła, że zdobędzie najwyższy szczyt świata i pracowała jeszcze intensywniej. Zdobycie Mount Everestu nie jest prostą sprawą, na szlaku zginął niejeden doświadczony himalaista. Trzeba przyznać, że to dość ryzykowne marzenie. Tym bardziej podziwiam Martynę Wojciechowską, że udało się jej to marzenie zrealizować. Z wypiekami na twarzy czytałam relację z wyprawy i opisy obozowego życia, zwracając szczególną uwagę na przemyślenia autorki i jej emocje. Raz euforia, innym razem totalne zwątpienie. Zazdroszczę Martynie nie tylko wejścia na szczyt, ale też tego, że tak wiele dowiedziała się o sobie. Myślę, że jest doskonałym przykładem potwierdzającym trafność powiedzenia, że tyle o sobie wiemy, ile nas sprawdzono. Z pewnością wiele się o sobie dowiedziała.

 Cała ta wyprawa jest niezaprzeczalnym dowodem na to, że siła człowieka tkwi w głowie, nie w mięśniach.  Problem w tym, że czasem (często?!) niełatwo ją znaleźć, chowa się gdzieś między słowami "to niemożliwe", "nie dam rady", "nic z tego nie będzie", "nierealne marzenie". Ale gdy się tą siłę wygrzebie z ukrycia to nic nas nie może powstrzymać. Po przeczytaniu "Przesunąć horyzont" szczerze w to wierzę!

 Dodatkowym atutem książki są zdjęcia, które naprawdę robią wrażenie i rozbudzają wyobraźnię... więc tak wygląda zdobywanie Everestu... wow!

Dla wielu ludzi Martyna Wojciechowska jest tylko panią z telewizji, która jeździ po świecie i dostaje za to grubą kasę. Tym ludziom polecam przeczytać książkę "Przesunąć horyzont", może zweryfikują swoje poglądy.

2 komentarze:

  1. Pierwszy raz stykam się z recenzją tej książki.
    Martynę Wojciechowską lubię, więc choćby dla ciekawości, można by było przeczytać gdyby było jak :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Lubię Martynę Wojciechowską. Do tej pory czytalam tylko "Kobiete na krancu swiata". Ta ksiazka jest inna...mysle ze przy okazji jak najbardziej po nia siegne;)

    OdpowiedzUsuń