niedziela, 23 września 2012

"Cukiernia pod Amorem. Zajezierscy" Małgorzata Gutowska - Adamczyk

O tej trzytomowej sadze było głośno już jakiś czas temu, a że ja mam opóźniony zapłon to dopiero teraz zaczynam moją przygodę z "Cukiernią pod Amorem", czego pewnie niektórzy mi zazdroszczą ;)

Na wstępie muszę napisać, że uwielbiam książki o rodzinnych zawiłościach, tajemnicach, legendach przekazywanych z pokolenia na pokolenie. Nie trzeba mnie dwa razy zachęcać do przeczytania książek w klimacie dzisiaj przeze mnie opisywanej, więc, gdy tylko udało mi się "upolować" w bibliotece pierwszą część trylogii, ochoczo wzięłam się za czytanie.

Po zapoznaniu się z opisem z okładki pomyślałam: to jest to! A potem... ale zacznę od początku.

Na rynku w niewielkiej mieścinie Gutowo, trwają prace archeologiczne podczas których natrafiono na zwłoki kobiety ze starym pierścieniem na palcu. Okazuje się, że pierścień to zaginiona w czasie wojny rodzinna pamiątka należąca do właścicieli cukierni pod Amorem. Nieoczekiwane znalezisko rozbudza wyobraźnię Igi Hryć, która postanawia odkryć tajemnicę z nim związaną.

Muszę otwarcie przyznać, że trochę się zawiodłam na tej książce. Nie mogę napisać, że mi się nie podobała, bo się podobała, ale nie aż tak, jak się tego spodziewałam. Jest dla mnie za bardzo chaotyczna, teraźniejszość miesza się z przeszłością, czytając skakałam z wątku do wątku, z wieku do wieku i chwilami traciłam orientację gdzie teraz jestem. Okazało się, że archeologiczne odkrycie jest tylko pretekstem do snucia długich wywodów o rodzie Zajezierskich i życiu w XIX-wiecznych dworkach. W kwestii rozwiązania zagadki nie dzieję się wiele, żeby nie powiedzieć, że nic. Iga ani o krok nie zbliżyła się do poznania rodzinnej tajemnicy, a nie ukrywam, że ten właśnie motyw przekonał mnie ostatecznie do przeczytania pierwszego tomu "Cukierni...".

 Dodatkowo, związek między przeszłością a teraźniejszością jest dla mnie dość mglisty, niby w trakcie czytania coś zaczęło się klarować, ale nieustannie zadaję sobie pytanie czy naprawdę tak szczegółowo muszę znać historię kilku polskich rodów, żeby móc się dowiedzieć o co chodzi z tajemniczym pierścieniem. A zakończenie? Myślałam, że ktoś wyrwał ostatnie strony z mojego egzemplarza. Takie to było zakończenie.

Oczywiście zdaję sobie sprawę, że to jest pierwszy tom trylogii i jeszcze wiele stron przede mną, liczę, że  może po przeczytaniu całości, moje wątpliwości znikną i będę się tylko zachwycać, ale póki co jest jak jest.

Ta historia niewątpliwie ma duży potencjał, mam nadzieję, że w kolejnych tomach Pani Gutowska - Adamczyk go wykorzystała. Przekonam się w najbliższym czasie, druga część już czeka na półce. I oby była lepsza!

niedziela, 9 września 2012

"Przesunąć horyzont" czyli jak Martyna Wojciechowska zdobyła Górę Gór

Sprawa wygląda mniej więcej tak... jakaś "pani z telewizji" wymyśliła sobie, że wejdzie na najwyższą górę świata i to zrobiła. (I pewnie jej jeszcze za to zapłacili!!! - powiedzą złośliwi). Teoretycznie na tym by można skończyć, ale się nie da, bo w książce nie tyle chodzi o cel, co o drogę do niego. 

Martyna Wojciechowska to znana wszystkim podróżniczka, dziennikarka, prezenterka telewizyjna, pasjonatka motoryzacji... długo by jeszcze wymieniać, jednym słowem kobieta wszechstronna.
Dla mnie to przede wszystkim kobieta z pasją, z głową pełną marzeń, dla której nie ma rzeczy niemożliwych. Nie brakuje jej odwagi, uporu, determinacji i przede wszystkim wiary w realizację marzeń. Za to ją szczerze podziwiam i bardzo jej kibicuję. Z sympatii do autorki i miłości do gór, z wielkim entuzjazmem sięgnęłam po książkę "Przesunąć horyzont". 

Jak  już wcześniej wspomniałam, jest to opowieść przede wszystkim o drodze do celu, którym była najwyższa góra świata - Mount Everest. Nie myślałam, że będzie to tak osobista książka. Zawsze uważałam, że Martyna Wojciechowska to kobieta nie do zdarcia, silna, która nie wie co to strach, nie wątpi we własne siły. A jednak... jak każdy ma chwile załamania i zwątpienia z tym, że ostatecznie bierze się w garść, podnosi głowę, idzie dalej i nie wstydzi przyznać się do słabości,  a to już nie każdy potrafi.

Z książki dowiadujemy się, jak z praktycznego punktu widzenia wygląda organizacja wyprawy i ile to kosztuje (oj niemało), ale to nie jest najważniejsze, bo z tym ostatecznie można sobie poradzić, najtrudniejsze jest przygotowanie fizyczne i mentalne. Trzeba podkreślić, że Martyna nie miała wspinaczkowego doświadczenia, a lekarze po ciężkim wypadku, w którym doznała poważnych obrażeń, nakazali jej radykalną zmianę trybu życia. W czasie rehabilitacji postanowiła, że zdobędzie najwyższy szczyt świata i pracowała jeszcze intensywniej. Zdobycie Mount Everestu nie jest prostą sprawą, na szlaku zginął niejeden doświadczony himalaista. Trzeba przyznać, że to dość ryzykowne marzenie. Tym bardziej podziwiam Martynę Wojciechowską, że udało się jej to marzenie zrealizować. Z wypiekami na twarzy czytałam relację z wyprawy i opisy obozowego życia, zwracając szczególną uwagę na przemyślenia autorki i jej emocje. Raz euforia, innym razem totalne zwątpienie. Zazdroszczę Martynie nie tylko wejścia na szczyt, ale też tego, że tak wiele dowiedziała się o sobie. Myślę, że jest doskonałym przykładem potwierdzającym trafność powiedzenia, że tyle o sobie wiemy, ile nas sprawdzono. Z pewnością wiele się o sobie dowiedziała.

 Cała ta wyprawa jest niezaprzeczalnym dowodem na to, że siła człowieka tkwi w głowie, nie w mięśniach.  Problem w tym, że czasem (często?!) niełatwo ją znaleźć, chowa się gdzieś między słowami "to niemożliwe", "nie dam rady", "nic z tego nie będzie", "nierealne marzenie". Ale gdy się tą siłę wygrzebie z ukrycia to nic nas nie może powstrzymać. Po przeczytaniu "Przesunąć horyzont" szczerze w to wierzę!

 Dodatkowym atutem książki są zdjęcia, które naprawdę robią wrażenie i rozbudzają wyobraźnię... więc tak wygląda zdobywanie Everestu... wow!

Dla wielu ludzi Martyna Wojciechowska jest tylko panią z telewizji, która jeździ po świecie i dostaje za to grubą kasę. Tym ludziom polecam przeczytać książkę "Przesunąć horyzont", może zweryfikują swoje poglądy.